#WYCHOWANIEPRZEZSZTUKĘ
Największym problemem, na jaki napotykam, jest brak jakiejkolwiek refleksji nad znaczeniem sztuki w wychowaniu i życiu człowieka. Jednak z racji położenia, w jakim znajduję się zawodowo i prywatnie, w sposób naturalny otaczają mnie ludzie gotowi do rozważań w tym obszarze. I wtedy najczęstszym przypadkiem jest totalny brak zrozumienia, czym jest wychowanie przez sztukę.
Zobacz film: Jak wyglada wychowanie przez sztukę? tutaj (link)
Z mojego doświadczenia, wielu to pojęcie najczęściej kojarzy się z wychowaniem do odbioru sztuki, a więc kształceniem w zakresie teorii malarstwa, teatru, nauka nut, przyswojenie nazwisk reżyserów, artystów, tytułów obrazów. Drugie najpopularniejsze skojarzenie to szeroko pojęte kreatywne spędzanie czasu z dzieckiem. I to głównie w obszarze prac plastycznych: kolorując i robiąc własne slime’y.
Możliwe, że także wśród czytelników tego bloga znajdzie się grono osób, które zechce potraktować książkę Rok wychowania przez sztukę przede wszystkim jako zbiór pomysłów na twórcze zabawy. I dobrze, lepszy rydz niż nic, ale to nie jest to pełnia mojego zamysłu na nią.
Problem z pierwszym podejściem (wychowania do odbioru dzieł sztuki) jest taki, że tego rodzaju wiedza wydaje się kompletnie bezużyteczna, nadająca się co najwyżej na lekko burżuazyjne hobby. Drugiej wizji trudno odmówić wdzięku, ale nie wydaje się, żeby była jakąś integralną częścią wychowania drugiego człowieka. Raczej sposobem na zabicie czasu i zajęcie czymś dzieci. Stąd też, gdy rodzic ma się za „niekreatywnego” czy mającego dwie lewe ręce do prac ręcznych, taką sferę jak wychowanie przez sztukę przekreśla na wstępie w całości, klasyfikując jako „nie jego bajkę”.
Dlaczego napisałam książkę Rok wychowania przez sztukę?
Bo widzę ogromną lukę pomiędzy naukową refleksją nad rolą sztuki i jej obecnością we współczesnej edukacji i wychowaniu, a codziennością wielu ludzi, którzy choć odczuwają niekiedy wewnętrzną potrzebę uczestnictwa w sztuce, to jednak stanowi ona według nich równoległą rzeczywistość, do której dostęp jest przeznaczony tylko dla wybranych.
Zobacz film: Napisałam książkę! Co ja sobie myślałam? – tutaj (link)
Z jednej strony widzę aktywność naukowców, których przemyślenia i postulaty zaklęte są w esejach sygnowanych przez wydawnictwa akademickie i pisane językiem właściwym tej grupie. Z drugiej – „skroluję” liczne blogi z pomysłami na prace artystyczne i kreatywne spędzanie czasu z dzieckiem i boleśnie odczuwam, jak bardzo płytkie, pobieżne, a czasem nawet chybione jest to działanie.
W mojej artystycznej duszy, przyobleczonej w osobowość praktyka i ciało matki, która na świat wydała trzech chłopców, powstało wielkie pragnienie zasypania tej przepaści – to potężnych rozmiarów czeluść pomiędzy głęboko refleksyjną teorią sztuki i wychowania, niedostępną dla przeciętnego zjadacza chleba, a propozycją „pomysłowych zabaw i artystycznych aktywności”, która jest budowana na grząskim i pozbawionym fundamentów gruncie.
Jest jeszcze jedne powód, dosyć praktyczny. Robię coś, co się sprawdza. Towarzyszy mi przy tym uczucie dokonywania jakiegoś odkrycia i jest to doznanie ekscytujące, które trzepocze we mnie, chcąc rozwinąć skrzydła i ulecieć w przestrzeń. Więc skoro to działa, skoro może zbierać pokaźniejszy plon na gruntach rozleglejszych niż moje rodzinne poletko, to niech leci, niech pracuje, bo nie lubię marnowania.
Jestem nerwusem, cholerykiem, a sztuka pomaga mi ogarniać własne emocje i regulować domową atmosferę. Kiedy tracę cierpliwość, gonię między obiadem, pracą, jednym-drugim-trzecim dzieckiem, sztuka reguluje mój oddech, pozwala mi spojrzeć inaczej, nabrać dystans. Bez tego byłabym pewnie mocno znerwicowaną kobieto-matką.
Moje dzieci są nerwusami, cholerykami, i, coż, nie mogę się za to na nich gniewać, mają to przecież po mnie. Sztuka pomaga im się wyciszyć, czymś się zachwycić, ćwiczyć uważność, spokój, skupienie. Obserwuję, jak tworzą, rozkwitają, znajdują rozwiązania, koncentrują się coraz dłużej, mają sobą tyle do powiedzenia, a ich warsztat, tego w jaki sposób to wyrazić, się poszerza i myślę sobie wtedy: „Kurczę, to jest naprawdę dobre!”
KSIĄŻKA DOSTĘPNA >> TUTAJ
Dla kogo jest ta książka?
Czy to jest książka dla rodziców? Z pewnością! Ale czy tylko? Na pewno nie.
Kluczowe nie jest to, czy jesteś rodzicem, bo zawsze jesteś przede wszystkim sobą. Jesteś twórczy, ale boisz się nazwać siebie artystą (bo nie ukończyłeś studiów kierunkowych, a Twoje prace nie są wystawiane w muzeach na całym świecie). Albo czujesz, że sztuka Cię pociąga i mogłaby Ci się spodobać, ale nie masz pojęcia, jak się za to wszystko zabrać. A może to mit talentu związał Cię i usadowił w miejscu dla tych, którzy się „nie nadają”?
Jeśli czułeś niedosyt twórczy, będziesz czuć go nadal, a samo bycie rodzicem niewiele zmieni. Ale ten status daje impuls i możliwości: nową szansę, ponieważ fizycznie cofasz się do świata instrumentów, farby, wierszy. Możesz zacząć od nowa.
Bez względu na to, co Cie powstrzymuje, Twój dzisiejszy dzień może być bardziej twórczy niż wczorajszy! A atmosfera Twojego domu może stać się swobodniejsza, radośniejsza i bardziej artystyczna. Otrzymasz wskazówki i przepisy, ale nie znajdziesz tu zupełnie gotowych rozwiązań. Nie o to chodzi. Będę podpowiadać, wyjaśniać i nakierowywać Cię zarówno treścią rozdziału na każdy tydzień, jak i pomysłami, którymi możesz się zainspirować. Dostaniesz wszystko, czego potrzeba, ale to od Ciebie zależy, jak będzie potem przebiegać Twoja kreatywna ścieżka.
To jest książka o rozwijaniu i pielęgnowaniu u siebie postawy twórczej, kreatywności, wrażliwości, zachwytu. O tym, że nigdy nie jest za późno na naukę gry na instrumencie, chwycenie pędzla albo napisanie wiersza, ale także o tym, jak się konkretnie za to zabrać, niezależnie od tego, czy lat masz kilkanaście, kilkadziesiąt, czy robisz to dla swojego kilkumiesięcznego malca.
KSIĄŻKA DOSTĘPNA >> TUTAJ